o godzinie 12 w nocy dotarly nasze walizki do nas. rozespane rozpoczelysmy pakowanie do wyprawy w dzungle. za cztery godziny wyjezdzamy na lotnisko w porlamar, potem samolotem do maturin. w danym momencie nie wiemy nic wiecej, poza tym, ze czeka nas 9 dni w dzungli. do maturin dobrnelismy wlasciwie bez problemu. tam okazalo sie, ze musimy zaczekac na pare osob, ktorzy beda podrozowac z nami jako calosc turystyczna. oczekiwanie bylo dosyc dlugie. nie wiadomo bylo kiedy oni doleca. wiec czekamy, czekamy i czekamy. wreszcie poruszenie i grupa jest w calosci. wsiadamy do busika i w droge. cel tucupita. tam mamy przenocowac i nastepnego dnia juz po indiansku poprzez rzeke orinoco w dzungle!!!!! po drodze zatrzymalismy sie na rozprostowanie kosci i male cos nie cos do jedzenia i picia. przystanek byl przy rzece. po jej przeciwnym brzegu widzimy juz pierwszych indian warao. wszystko jest bardzo odmienne i bardzo interesujace. do tego wspaniala pogoda. jedyna niedogodnoscia byl pan kierowca zujacy gume bardzo glosno strzelajac nia i mlaskajac caly czas z rownoczesnym sluchaniem radia na caly regulator. muzyka bardzo mila, rytmy hiszpanskie, ale po paru godzinach i ta przyjemnosc moze sie znudzic. wreszcie dojezdzamy do tucupita i do naszego hotelu. wieczorem zjedlismy smaczny obiad i do spania. rano wypoczete, przed sniadaniem zwiedzilysmy okolice hotelu. wygladalo na to, ze kiedys byl to swietny osrodek wypoczynkowy z roznymi atrakcjami. na wysepce znajdowaly sie resztki baru. odbywaly sie tam pewnie tance, hulanki i swawole. wszystko pod palmami. w obecnej chwili niestety wszystko zaniedbane. podziwiajac rzeke oczy wyszly nam prawie z orbit. dziwne zjawisko. plywajace wyspy trawiaste. przemieszczaja sie raz w lewo raz w prawo. podobno moge tak sobie plywac pare ladnych kilometrow. to specjalny rodzaj traw. sniadanie. przygotowanie do dalszej podrozy. wszyscy zgromadzilismy sie przy przystani. czekanie, czekanie......
wreszcie dobrneli nasi indianscy przewodnicy z motorowami. zapakowano nas do nich i w droge. tak sobie plynelismy dosyc szybko i dosyc dlugo. pod wieczor dobilismy do campu pod nazwa mis palafitos. wysuplalismy sie z tych lodzi, dostalismy klucze do reki i z wielka ciekawoscia szukamy naszego apartamentu.
wspaniale bungalowy z widokiem na orínoko i wschod slonca bezposrednio z lozka przez okna bez szyb ale z siatka przeciwko insektom. raniutko pozdrawialy nas kapucynki, bardzo ciekawe malpki, chetne do zabawy. poza nimi inne zwierzaki i ptaki: tukany, papugi, papuzki, psy i inne ciekawostki. cisza panujaca dookola powoduje, ze czlowiek odpoczywa i jest bardzo pogodny. przemieszczanie sie po rzece orinoko jest czesciowo uciazliwe z podowu dlugosci, ale widoki sa wspaniale. przyroda imponujaca. odwiedzilam rowniez miejscowych indian, warao indianie. wedlug naszych norm, zyja oni bardzo prymitywnie. wygladalo,ze sa zadowoleni z zycia. warunki mieszkaniowe odnosnie do naszych norm baaaaaaaaaaardzo proste. dach, podloga (uklepana ziemia) i hamaki do spania. jedzenia przygotowuja na paleniskach, zywia sie tym co upoluja, zlowia lub zbiora w lesie. instnieje szkola. dzieci ucza sie w swoim jezyku, hiszpanski jest dodatkowym jezykiem, aczkolwiek obowiazkowym.