Geoblog.pl    tatti1    Podróże    magiczna wenezuela 2007/2008    canaima, angel falls i hamaki
Zwiń mapę
2008
05
sty

canaima, angel falls i hamaki

 
Wenezuela
Wenezuela, Ciudad Bolívar
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9187 km
 
po dwudniowy przemiszczaniu sie po rzece orinoko, wedrowce po dzungli, kapieli sylwestrowej w orinoko, zabawie noworocznej z serwowana pirania zlowiona przez nas osobiscie docierami lodziami i busikiem do ciudad bolivar. tutaj nocujemy, wymieniamy ´pieniazki, ladujemy kamery i maluskimi samolotami udajemy sie narodowego parku canaima. maluskimi. brrrrr tylko 6 osob, lacznie z kierowca. ze male to jeszcze moze nie takie straszne, ale w jakim stanie. przy starcie w naszym samolocie zaczelo sie dymic i byl okropny zapach palacej sie gumu. pan pilotk zamachal reka, otworzyl drzwi, cos tam powiedzial do mikrofonu i czekal cierpliwie. z koncu ekipa doszla do wniosku, ze nic sie wlasciwie nie wydarzylo i zaczeto nas wpychac do tego malenstwa. okno swobodnie hustalo sie i my przerazeni patrzymy tylko nas siebie w oczekiwaniu co nas czeka. wreszcie pan pilot zamyka okno na mala zasuwke, dach drzy, szpary w drzwiach, ale samoloci unosi sie w gore. lecimy do canaima. tam mamy spedzic dwie noce w hamakach i ogladac cudownosc swiata angel falls, najwyzszy wodospad swiata. w czasie lotu dopadaja nas niezbyt mile mysli. samolot drzy, pod nami lasy, lasy, lasy i lasy. zadnych drog. wreszcie pokazuje sie jakas rzeka i znowu lasy. i nagle nasze oczy ogladaja cos niesamowitego. gory plaskie i ogromne. podobno kazda z tych gor ma swoja swoista flore i faune. jest ich duzo i sa ogromne nawet z takiej wysokosci. nagle ukazuje sie inna cudownosc. wodospady. jak sie okazalo pozniej wlasnie tam mamy dotrzec. to sie nie da opisac (w kazdym razie przeze mnie,niestety) to trzeba zobaczyc. byc moze nie wywiera to takiego wrazenia na kazdym. ja poczulam sie bardzo malutka w stosunku do potegi przyrody. my ludzie tacy mali, a czynimy tyle szkody. przyroda jest wszechmocna. i cudowna i pelna podziwu. imponujace.
po dotarciu pierwszej grupy (mojej) uplynelo pare godzin zanim bylismy w komplecie. po zebrabiu calej grupy, nasze bagaze zostaly zaladowane na ciezaroweczke a my wyruszylismy na wedrowke. najpierw kajakami do cudownego wodospadu. tam kapiel i dalsza wedrowka. w gore i w dol, wyschnetymi pozostalosciami po wodospadach docieramy do miejscam, z ktorego wyruszamy na wyspe orchidei. szybko sciemnia sie. okolo godziny 18 sloneczka chowa sie i jest prawie ciemno. a my sobie plyniemy i plyniemy. indianie czynia cuda, aby dotransportowac na miejsce. tam mamy nocowac dwie noce pod prawie golym niebiem w hamakach. troche przerazajace. docieramy ciemna noca na miejsce. na oslep przedostajemy sie do jakichs lawek. nasza pani przewodniczka informuje nas, ze to wlasnie nasze miejsce postoju. nic nie widac. indianie szybciutko zapalili pare swieczek, szybciutko przyszykowali jedzenie dla nas i rozwiesili okolo 50 hamakow w takim tempie, ze wlasciwie nie zauwayzlismy kiedy to zrobili. a wszystko cichutko, bez dyskutowania i debatowania. po prostu wykonali prace. jedzenie bylo smaczne, aczkolwiek bardzo skromne. potem juz tylko wieczorna toaleta. wyobrazcie sobie, ze znajduja sie tam prysznice i toalety. z zimna woda, ale sa. wymeczeni ogladanie, leceniem, wedrowanie i jazda indianskimi lodkami padlismy wszyscy do spania w hamakach. nas soba mielismy tylko dach, a pod soba klepisko. rano rzezcy i wypoczeci po sniadaniu ruszamy w droge do wodospadu. troche plasko, potem stromo w gore i w gore i w gore. 1,5 km w gore. jakos poszlo. sama mysl, ze na koncu tej wedrowki zobacze wreszcie to cudo, dodawalo mi sily. bylo ciezko, ale doszlam. i rozczarowalam sie ogromnie. to co widzialam na zdjeciach nie pokrylo sie absolutnie z rzeczywistoscia. okazalo sie, ze wlasnie jest to okres malych wod i niestety nie ujrzelismy tego cudownego spadku wodospadu to nic. najwazniejsze bylo to, ze tam bylam, widzialam na wlasne oczy. zejscie bylo bardziej uciazliwe niz wspinanie sie. umeczona padlam w hamak i przespalam cala noc. nastepnego dnia, po sniadaniu znowu parogdzinna podroz kajakami co canaima, znowu ta cudowna laguna i znowu te straszne malutkie samolociki. po tych przygodach nocujemy w ciudad boliwar w hotelu z normalnymi lozkami. zaliczmy jeszcze wedrowke po miescie. pani przewodnik z francji, mieszkajaca w wenezueli i mowiaca bardzo kiepskim angielskim. miasto ladnie polozone i bardzo kolorowe. domy malowane w najrozniejszych kolorach. i oczywiscie simon bolivar kroluje wszedzie.
ludzie, w wenezueli nie ma tonicu. i jak tu pic gin??? nix. trzeba pic rum z kropelka coli. slodkie to, ale ujdzie. dolary dobrze jest wymieniac w casino, dobry kurs.
czesc z naszej grupy leci do caracas i do szwecji. a reszta do porlamar na wyspie margarita. dotarla do nas wiadomosc, ze samolot z 14 turystami, glownie wlochami, rozbil sie u wybrzezy jednej z wysp nie daleko nas. takie wiadomosci paralizuje, zwlaszcza przed lotem.
po sniadaniu jedziemy na wieksze lotnisko, takie prawdziwsze i lecimy na wyspe margarity, porlamar. czeka nas pare dni leniuchowania na plazy. potem juz niestety powrot do codziennosci.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (15)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
tatti1
Grazyna Borgström
zwiedziła 7% świata (14 państw)
Zasoby: 114 wpisów114 9 komentarzy9 471 zdjęć471 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
14.03.2014 - 01.04.2014
 
 
17.03.2011 - 20.03.2011
 
 
20.08.2010 - 03.09.2010